O rety, kotlety, osiem wierszy wrzucone, czuję się tak bardzo poetycko. Tak bardzo, że aż wcale. Bo wszystko ładnie, pięknie, ale te nadające się do czegokolwiek już mi się skończyły. Zostało tylko wiele stron bełkotu o smutku, przeznaczeniu i niespełnionej miłości. Ale w sumie większość z czasów licealnych, więc nie ma się co dziwić.
No i właśnie, skończyły się. Co dalej? Brak mi weny, żeby napisać coś więcej. Coś nowego. Gdzie się podziały te czasy, gdy potrafiłam pisać po kilka wierszy na dzień? I nie chodzi tu o to, czy były dobre czy złe, bo w większości ostro trącały miernotą, ale liczy się fakt. Sam fakt tworzenia i emocji, które się z tym wiążą. Uczucie wyjątkowości w stylu „artysta – nadczłowiek”. Wiele dni, miesięcy i lat upłynęło, odkąd tak chętnie cokolwiek pisałam. Teraz jest szarość życia, bura codzienność, całe góry obowiązków, a problemów nawet nie góry, a łańcuchy górskie.
Smuci mnie, że tak łatwo zrezygnowałam ze swojej pasji na rzecz obecnego stylu życia. Ale może to jest ten moment, w którym można coś zmienić? W końcu ciągle dokonujemy wyborów. Kto wie, dokąd zaprowadzi mnie ten właśnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz