Przed dom wychodzę, zamykam oczy,
A chłodny powiew w liściach szeleści
Wsłuchuję się w ciche wołanie nocy
Która czarnymi skrzydły wiatr pieści
Jeden krok, drugi, niczym lunatyk
Zapadam w ciemność i nią się otulam
I choć na sobie mam nędzne szmaty
Blask srebrny czyni z nich szaty króla
To Księżyc spojrzał na me oblicze
Lśniące od wielu łez zastygniętych
I głos miękki, cichy wnet przerwał ciszę
„Zostaw już życia gościniec kręty
Na Drodze Mlecznej zatańczysz ze mną
Z gwiazd splotę miękkich dywanów kobierce
Noc będzie dla nas pierzyną ciepłą
Miłością otoczę twe ranne serce
Zregeneruję twe zmęczone ciało.”
Patrzę więc w srebrną tarczę na niebie
Wołam do niego trochę nieśmiało
„Dobrze, mój miły, weź mnie do siebie”
Już huczą sowy w pobliskim lesie
Że śmiertelniczka woła Księżyca
I wieść niezwykła z echem się niesie
Nocnego Pana to oblubienica
R.
2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz